Już chyba wszyscy wiedzą, dlaczego zaczęłam trenować kettlebell. W telegraficznym skrócie: chodziło o moje plecy i o możliwość uniknięcia operacji. To zdecydowanie nie jest Top 10 powodów sięgania po wolne ciężary.
Zazwyczaj dziewczyna chce dobrze wyglądać, lub zacząć wyglądać lepiej. tak, to nie zawsze to samo Kiedy coś ją fizycznie boli – zaczyna uciekać od bólu w stronę mniejszej ilości ruchu oraz tabletek przeciwbólowych. „Słaba płeć” w końcu zobowiązuje, choć to kobiety częściej od mężczyzn chwalą się publicznie „zakwasami”.
Zaczęłam trenować bardzo skoncentrowana na sobie. Nie patrzyłam czy innym idzie szybciej, lepiej lub łatwiej. Nie interesowało mnie czy XYZ podniesie więcej. Jedynych efektów jakie oczekiwałam, była zwiększona mobilność przy mniejszym odczuwaniu bólu. Teraz widzę, że mój wysoki próg bólu wyhartował się nie tylko na Krav Madze dzięki Tomek, na pewno odwdzięczałam się równie zapalczywie, ale i podczas pierwszego roku Hard Style.
Jako, że rywalizacja w żadnej dziedzinie mnie nie napędza, moje treningi zawsze były pode mnie, a nie po to, by gonić czyiś wynik. Intuicyjnie manewrowałam z ciężarami, z liczbą powtórzeń, z technikami. Nikt nie stał nade mną i nie mówił – teraz musisz to, teraz musisz jeszcze tyle, bo inaczej..! Nikt nie mógł nade mną stać z tej prostej przyczyny, że nikt nie podjął by się ryzyka zrobienia mi permanentnej krzywdy przy moich przepuklinach, stosując bliżej nie znane ruskie metody szkolenia żołnierzy.
Oprócz powrotu władzy nad własnym ciałem, stałam się silniejsza mentalnie. Przestałam się garbić, co uważam za wynik zarówno czynników fizycznych jak i emocjonalnych. Z czasem mięśnie spaliły sporą część mojej tkanki tłuszczowej. Zaczęłam chętniej patrzyć w lustro, a nawet, o zgrozo, zainwestowałam we fluorescencyjne ciuchy, co by mnie było widać bardziej.
Happy end pod każdym względem.
Jednak nie każdy kto jest w podobnej sytuacji wie, to co wiem ja. Nie każdy chce zaufać. Nie każdy chce zmierzyć się z cierpieniem, trudem i wysiłkiem. Nie każdy czuje potrzebę bycia silniejszym. Potrzeba bycia ładniejszym z kolei – irytuje mnie jako instruktora StrongFirst.
Z przyczyn biznesowych podjęłam się więc pokazania PO CO kobieta miałaby być silna, a nie idealnie szczupła.
Pole Dance nie wydawało mi się sportem ani mądrym ani bezpiecznym. Wiele osób też jawnie pukało się w głowę, a wręcz odradzało mi ten krok. Ktoś, kto trzy lata wcześniej rano ledwie mógł o własnych siłach wstać z łóżka, nie wiedział jak usiąść by zaraz nie przeklinać czy z największą zgrozą postrzegał dreptanie dalej nie mogę za długo dreptać, by nie poczuć bólu pleców – musiał chyba upuścić sobie kettla na głowę, by zacząć myśleć o akrobatyce na pionowym drążku.
Tak, to byłam ja.
I wiecie co? Nigdy bym na to nie poszła, gdyby nie kettlebell. Kulki nie tylko wyleczyły mi kręgosłup, uczyniły mnie silniejszą i bardziej skoordynowaną. Kulki dały mi pokorę potrzebną w tym sporcie i cierpliwość.
Zaczęłam się rozciągać, mimo że zawsze od tego uciekałam. Zaczęłam pracować nad gięciem w kręgosłupie, chociaż bałam się tego panicznie. W głowie miałam zakodowane, że zaraz zrobię sobie krzywdę i stracę wszystko to na co tyle pracowałam. I dlatego, bardzo pomału i z rozsądkiem, zaczęłam przekraczać granice swojego poczucia komfortu. Nie muszę mówić, gdzie to prowadzi, prawda?
Rura stała się narkotykiem. Odsunęłam większość treningów kettli na rzecz większych możliwości rurkowych. Wyniki siłowe zaczęły powoli spadać, ale świat Pole Dance trzymał mnie w garści. W trzy miesiące zmieniłam swój zakres ruchowy, przesunęłam granice błędnika, okiełznałam strach przed wirowaniem głową w dół i odkopałam moją kobiecowatość* „kobiecość” kojarzy mi się z czym innym spod gruzów zmutowanego przewalania brzydkiego żelastwa. Do tego, zupełnie bezkarnie mogłam poświęcić czas na taniec dla siebie – I PRZESTAĆ SIĘ TEGO WSTYDZIĆ.
Nigdy przy kettlach nie bolało mnie tyle dziwnych mięśni na raz, ale to właściwie była jedyna rysa na ogólnym obrazku. Aż nie weszłam w temat Pole Dance w Polsce głębiej. Jeshu. Na pierwszy rzut oka – stado żmij jadowitych, każda akrobatka bez kręgosłupa, wszystkie wyższe i o 10kg lżejsze ode mnie. Płynne tricki od których aż zęby bolą, jeżeli jest się w temacie.
I przede wszystkim – WSZYSTKO WYGLĄDA NA TAKIE CHOLERNIE PROSTE.
No to co jest ze mną nie tak?
– tego nie umiem
– to mi nie wychodzi
– to mi NIGDY nie wyjdzie
– no zapomnij
– ale jak?!
– jestem za ciężka
– jestem za słaba
– jestem za cienka
Czemu leżę czasem obrażona na kawałek metalu próbując ustalić czy już zerwałam mięśnie barku, czy jeszcze nie? Czemu frustracja z powodu własnej niedoskonałości zżera mnie na tyle, by wilkiem patrzeć na salę treningową?
NIGDY – nie miałam tego na kettlach. Nigdy nie zwątpiłam w sens tego co robię, bo sprawiało mi to zbyt dużą przyjemność i widziałam głębszy sens. Nie było trików kamikaze. Była siła, lub jej nie było – i wtedy się ją robiło.
Nigdy też nie czułam, że jedna sekunda dzieli mnie od wózka inwalidzkiego, że od siły uścisku mojej nogi lub łokcia ważą się losy moich kręgów szyjnych. Może też dlatego nie było skoków uzależniającej adrenaliny, zimnego potu na skórze i poczucia niewysłowionej satysfakcji.
Zaczęłam się pogrążać. Zanim stało się jednak za późno, uświadomiłam to sobie. Pomogły mi w tym moje uczennice. Za każdym razem jak im coś nie wychodziło, popadały w czarną depresję i zniechęcenie. Widziałam brak chęci do pracy „bo za pierwszym razem nie wyszło”. Widziałam jak rodzą się „z dupy” kompleksy. Jak zanika przyjemność i radość z zajęć. Frustracja, wyścig, nerwy.
Pomyślmy o rekreacyjnym uprawianiu sportu. Od kiedy określa Cię coś czego nie umiesz zrobić, zamiast coś co potrafisz zrobić? W naszym kraju nie chwalimy się co umiemy. Mówimy ciągle o tym, co nam nie wychodzi. Wartość ma jedynie to, od kogo jesteśmy lepsi, a nie jak dobrzy jesteśmy.
Co drugi tydzień muszę dzikim wrzaskiem przypominać, że żadna z nas nie szykuje się na Mistrzostwa w tym roku. Że Pole Dance to nie same tricki-pokemony. Że umiesz to, a tamto ślicznie Ci wychodzi. Że widzę i doceniam, że trenujesz i trenujesz jedną figurę aż w końcu koślawo jakoś zawisasz – i może nie pozwalam Ci od razu zrobić sobie fotki na fejsa, ale dzielę z Tobą Twoją dumę z własnego osiągnięcia.
Nie jestem nawet blisko poziomu zaawansowania instruktorek Pole Dance w Polsce. Czy mam przez to kompleksy? Żadnych. Robię to, bo sprawia mi to frajdę. Bo siła, którą robię na kulkach, świetnie się przekłada na możliwości na rurkach.
Uważam, że w końcu dorastam do zdrowego podejścia do sportu, bez kompleksów, hipokryzji i zakłamania. Uważam, że każdy powinien spróbować tego samego.
Najnowsze komentarze